No, w końcu w domu. Zastał mnie co prawda deszcz i niesamowity wiatr, no ale trudno mnie zniechęcić. Wybraliśmy się więc z bratem, w końcu wspólnie. Z powodu opóźnień związanych z korkami na krajowej szóstce, w domu byłem kilka godzin później niż przewidywałem, więc z dwóch nocek w plenerze zrobiła się jedna, no ale udana. Do ochrony przed deszczem rozwiesiliśmy sobie moje, holenderskie ponczo, a jako zabezpieczenie przed wiatrem postawiliśmy konstrukcję z gałęzi i ściółki.
Konkretny wiatr bez problemu powalił potężnego świerka, no ale widać w jakiej glebie, a właściwie piasku siedział.
Po zgrubnym ogarnięciu nadawałby się na świetne schronienie awaryjne.
Początek budowy wiatrochronu
Ponczo na miejscu, z góry już nic nam nie grozi.
‚Pikinierzy naprzód’…coś musiało podtrzymać tą ilość ściółki
Gotowa ściana od wewnątrz i przy okazji przygotowany zapas opału na wieczór
Zasłużony odpoczynek i kubek gorącej herbaty
No i na pamiątkę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz