poniedziałek, 13 maja 2013

25 listopada 2011 – projekt ‚szałas’

Po pierwszej nocce w szybko złożonej norce.

Tym razem nie chodziło o typowy wypoczynek. Od dwóch tygodni po głowie chodził mi projekt szałasu. Piękny, duży – tak żebym bez problemu mógł tam kogoś zabrać no i przede wszystkim dający ochronę przed wiatrem i deszczem.
Założenia udało się spełnić, aczkolwiek projekt nie jest jeszcze skończony. Pozostała ostatnia kwestia – uszczelnienia, ponieważ na tą chwilę całość jest pokryta nieco ponad jedną warstwą gałęzi świerkowych.

Pierwszą noc spędziłem w okolicy, w której postanowiłem za dnia wypatrzyć odpowiednie miejsce dla tego typu konstrukcji. Z założenia szukałem tylko kawałka dość wysokiej, pionowej ściany. Do snu, jako że wiało dość konkretnie zmajstrowałem sobie z poncza, linki i kilku świerkowych śledzi norkę, w której mieściłem się z niewielkim zapasem powietrza pomiędzy śpiworem a dachem, więc mogłem się dowolnie obracać w nocy. Rano wyciągnąłem 2 śledzie z boku i odwinąłem daszek, żeby jakoś sensownie się ze schronienia wygramolić.

Czas na szałas. Miejsce znalazłem szybko, odbiegało nieco od moich wyobrażeń na jego temat i wymagało sporo pracy. Najcięższą część stanowiło odgruzowanie upatrzonego miejsca, musiałem nieco wyrównać miejsce, w którym zamierzałem postawić szałas. Na szczęście ‚oranie’ mieszaniny odłamków skalnych i luźnej ściółki, przy użyciu najprymitywniejszych narzędzi, nie było trudne (używałem podłużnego kawałka skały ).

Może nie wygląda za ciekawie, ale w mojej głowie już tu stał szałas.

Cud terraformacji – powiedzmy ;]

Szkielet składa się z dwóch grubszych żerdzi, jedna poziomująca na skale i druga na kikutach gałęzi pobliskich świerków – opierają się na nich, ale dla pewności przyłapałem ją lekko do drzew sznurkiem. Wszystko dodatkowo pokryłem cieńszymi żerdziami. Miejsce okazało się idealne, ze względu na występujące tam powszechnie zjawisko korozyjnej zgnilizny korzeni, dlatego większość drzew o odpowiadających mi parametrach wystarczyło obalić popychając, a spora część materiału już leżała :]



Przerwa techniczna, wdrażałem projekt ‚obiad’

Z cyklu małych rozkoszy

Ostatnim etapem było zebranie poszycia na dach i ściany. Ściółka składająca się głównie z igliwia niezbyt się do tego celu nadawała. Zdecydowałem zebrać gałęzie z dolnych części okrajkowych świerków, udało mi się zebrać wystarczającą ilość w przeciągu godziny, nie naruszając zbytnio estetyki okolicy i przede wszystkim – nie odsłaniając dobrze usytuowanego szałasu, więc ciągle z kilkunastu metrów ciężko go dostrzec w gęstwinie.



Pod koniec mocowania gałęzi pozaginałem te wystające końcówki za żerdzie. Nie jestem estetą, po prostu lubię moje oczy na właściwym miejscu.


Największą atrakcją i jednocześnie nowością dla mnie w konstruowaniu tego typu schronień jest piec…tak prawdziwy, kamienny kominek, który ułożyłem na samym początku. Mam nadzieję, że jest wystarczająco stabilny, a główna płyta nie pęknie pod wpływem temperatury. Pierwsze palenie już było, dym jest elegancko wyciągany na zewnątrz.






Pierwszego palenia się nie zapomina, może mało hucznie, ale ciągle biegałem sprawdzać jak ze szczelnością komina i czy iskry niczego nie atakują.

Prawdopodobnie w przyszły weekend się zajmę doszczelnianiem, na tą chwilę myślę nad ściółką i mchem. Ściana boczna będzie w większości pokryta świerkiem, chyba, że da radę dobrze na tym ułożyć mech, tak żeby mi się nie posypał. Może po ułożeniu dwóch warstw całość docisnę dodatkowymi żerdziami. Zobaczymy.


W środku, na szerokości poziomej części dachu mam około 1,5-1,7m wysokości. Na długość będzie około 3,5-4 metrów, na szerokość dwie karimaty. Odpowiednio ugniecione i wyrównane podłoże pozwala spać bardzo komfortowo.

Zapomniałbym o bardzo ważnym elemencie, półka na klamoty, czyli po prostu kawałek skały, który ‚wkradł’ mi się do środka ;]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz