piątek, 10 maja 2013

Drammen /30.10.2011


Widoczki przyjemne, ale od początku. 15:30 powrót z pracy, prysznic, szybkie dopakowanie jedzenia, mały obiadek i w drogę. Standardowo, ścieżka turystyczna z nieco ciekawszymi skrótami. Po może 5-7 km zaczęło się robić konkretnie szaro, ale już wiedziałem gdzie będę nocować. Znałem przynajmniej miejsce pobieżnie, z mojej pamięci. Sporo się zmieniło, szczególnie przez ulewy, które dręczyły nas cały tydzień. Brudno, mokro i bieda :] Znalazłem w miarę suchy i równy kawałek, gdzie zapobiegawczo rozpiąłem ponczo. Deszcze przestał padać dopiero koło południa, więc wolałem nie ryzykować krzątania się po nocy ze sznurkami. Okazało się, że niepotrzebnie, bo nie padało, ale przezorny zawsze zabezpieczony

Małe ognisko, dla zasady. Lubię sobie popatrzeć przed snem. Zasnąłem szybko, ale w nocy sporo razy się budziłem, bo ‚pływałem’ po karimacie, jako że śpiwór jest naprawdę duży i miejscami, np. przyciskałem go przez sen ramieniem do mokrego mchu i miejscowy chłód nie pozwalał mi na ciągły sen.

Pobudka ostateczna, czyli pierwszy raz, kiedy otworzyłem oczy i stwierdziłem, że wystarczy światła na dalszą drogę (około 8). Na mojej miejscówce było chłodno, ale nie tak jak na otwartej przestrzeni. Kiedy tylko opuściłem gęstwinę oczy uraczył mi piękny wschód słońca i szron.








No i tak to sobie szedłem kolejne kilometry, żeby koło godziny 12 dotrzeć na wymarzone miejsce, które sobie wyznaczyłem na biwak. Kilkaset metrów wyżej, nieopodal urwiska, było więc bardziej przewiewnie i przez to sucho. Postanowiłem najpierw zająć się ogniem. Idealnie przesuszony świerk pali się naprawdę genialnie, jedynym minusem jest konieczność zebrania naprawdę potężnego zapasu, bo wypala się momentalnie, ale zbierałem na bieżąco, a było z czego.


Potem suszenie śpiwora i zadaszenie na wszelki wypadek

No i czas na wielkie gotowanie, nie jadłem nic od obiadu, ale głód nie dawał o sobie znać. Zazwyczaj już po kilku godzinach mój żołądek wołał o wypełniacze, a tu miło mnie zaskoczył. Pewnie wiedział, że warto poczekać ;]

W pierwszej kolejności uzupełniłem termos świeżą herbatą, która starczyła do wieczora, kiedy to przygotowałem kolejną na rano.


No i ‚takie tam’ z yogerem, ja robiłem zdjęcie, więc nie widać

Potem przyszedł czas na specjalność szefa kuchni, czyli wszystko do gara w odpowiedniej kolejności i mamy pyszną zupę. Tym razem wydanie bez przypraw: szynka, cebula, czosnek, kostka bulionowa i na koniec makaron. Jak zawsze genialne



Po ususzeniu śpiwora popróbowałem jakby go usytuować najwygodniej na karimacie, no i zdecydowałem po prostu podłożyć worek kompresujący pod brakującą część w nogach. Ciekaw jestem jakie karimaty mają do tego germańscy najeźdźcy. Wiem już, że najlepszym rozwiązaniem będzie wygrzebanie z szafy pokrowca z gore, który kupiłem w zeszłym roku i sporadycznie używałem.


Tym razem daszek się przydał, w nocy zaczęło padać i przestało dopiero, kiedy zszedłem do miasta. Spałem w samych bokserkach i musiałem wyciągnąć głowę ze śpiwora, bo się dosłownie gotowałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz